Kontrowersyjne spalarnie odpadów. Potrzeba ich kilka razy więcej niż zaplanowano

Dla spalania śmieci nie ma rozsądnej alternatywy – przekonuje Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Uwzględniając istniejące i budowane już w Polsce spalarnie odpadów, wciąż będzie ich u nas dwa razy za mało w stosunku do potrzeb – wynika z danych przedstawionych przez Dominika Bąka, wiceprezesa NFOŚiGW. To zaś oznacza, że będzie musiało ich być w naszym kraju kilka razy więcej niż obecnie.

W Niemczech spala się 40 proc. wszystkich odpadów komunalnych, w Szwecji, Szwajcarii i Finlandii – ponad 50 proc., w Danii – 48 proc., w Norwegii – 49 proc. Ten odsetek jest też bardzo wysoki m.in. w Holandii i Austrii.

W Polsce do spalarni trafia mniej niż 10 proc. odpadów komunalnych. Potrzebna moc polskich spalarni to 4,2 mln ton rocznie. Istniejące mogą spalać nieco ponad milion ton.

Zdaniem Dominika Bąka, wiceprezesa NFOŚiGW, nasz kraj będzie musiał znacząco zwiększyć ilość odpadów, które trafiają do spalarni, a więc także liczbę takich obiektów.

Wiceszef Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej mówił o zakładach spalających śmieci podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Energetyki oraz Transformacji Energetycznej i Górniczej w Polsce, które odbyło się 11 lipca. Było ono poświęcone odzyskiwaniu energii z odpadów.

Czytaj też: Spalarnie w Polsce. Gdzie działają, kto buduje, a kto ma je w planie?

– Zagospodarowanie frakcji palnej odpadów, obok rozszerzonej odpowiedzialności producentów, to jeden z dwóch najważniejszych problemów w dziedzinie gospodarki odpadami, który obecnie identyfikujemy – powiedział Dominik Bąk, wiceprezes NFOŚiGW. – Odzysk energii to składowa systemu gospodarki odpadami. To element, którego pominąć nie można. Ogranicza on składowanie odpadów na składowiskach i nie ogranicza możliwości recyklingu.

W tym kontekście wiceszef Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wypowiedział się również obszernie na temat spalarni odpadów. Powiedział m.in., że „lepiej spalać odpady w sposób kontrolowany niż gasić pożary” (to odnosiło się do pożarów dzikich składowisk, do których walnie przyczynia się to, że ląduje w nich dużo odpadów łatwopalnych).

Wskazał też, że według badań emisja takich toksycznych, bardzo szkodliwych dla zdrowia substancji, jak dioksyny i furany, z istniejących spalarni stanowi jedynie 0,056 proc. ich całkowitej emisji w Polsce. Zaś ¼ tej emisji przypada na pożary dzikich wysypisk śmieci.

Śmieci przybywa. Albo do spalarni, albo do szarej strefy. – Brakuje nam dziś instalacji termicznego przetwarzania odpadów, bo mamy potężny wolumen odpadów, których zgodnie z przepisami nie jesteśmy dziś w stanie zagospodarować w inny sposób – argumentował Dominik Bąk. – Zgodne z prawem i bezpieczne dla środowiska zagospodarowanie odpadów palnych i niebezpiecznych bez spalarni jest niemożliwe. Ich brak jest pożywką dla szarej strefy. Poza tym potencjał energetyczny odpadów nie nadających się do recyklingu trzeba wykorzystać.

Wiceprezes NFOŚiGW dodał, że zgodnie z wymogami unijnymi na składowiska będzie mogło trafiać nie więcej niż 10 proc. wszystkich odpadów komunalnych. – Bez spalania części odpadów będzie to niemożliwe – przekonywał Dominik Bąk. – Ważne jest jeszcze jedno: brak spalarni prowadzi do spekulacyjnych cen za odbiór odpadów palnych, za co płacą mieszkańcy. Chodzi o to, że przy wciąż niewielkiej liczbie spalarni w Polsce (jest ich u nas obecnie dziewięć) bardzo dużą ilość takich odpadów przetworzonych na tzw. paliwo alternatywne odbierają cementownie (zastępują nim węgiel). Ale każą sobie za to bardzo dużo płacić.

Europodatek od spalarni? To nie przejdzie…

Wiceszef NFOŚiGW powiedział też, że zgodnie z projektem Krajowego Planu Gospodarki Odpadami 2028 do 2034 r. „niezbędne moce przerobowe” wszystkich spalarni odpadów komunalnych w Polsce będą musiały wynosić 4,2 mln ton rocznie. Tymczasem wydajność istniejących i już budowanych w naszym kraju tego typu obiektów to 2,26 mln ton.

Dominik Bąk podawał też dane na ten temat z krajów zachodniej Europy. W Polsce moce przerobowe istniejących już spalarni to 1,1 mln ton rocznie, w Niemczech – 26,8 mln ton, we Francji – 14,4 mln t, w Szwecji, mającej tylko 10 mln mieszkańców – 6,1 mln t, w kilkakrotnie mniejszej od nas Holandii – 7,6 mln t, a w Austrii (też dużo mniejszej od Polski) – 2,9 mln ton.

Warto podać takie dane też w ujęciu procentowym. Bo w Niemczech spala się 40 proc. wszystkich odpadów komunalnych, w Szwecji 53 proc., w Finlandii – 56 proc., w Szwajcarii – też ponad 50 proc., w Danii – 48 proc., w Norwegii – 49 proc., a w naszym kraju – mniej niż 10 proc.

– Czy spalanie odpadów szkodzi tylko Polsce? – zapytał retorycznie wiceprezes NFOŚiGW, odnosząc się do protestów przeciwko budowie takich obiektów w naszym kraju. Protestów, które często blokują te inwestycje i wydłużają ich realizację o kilka lat.

Przeciwnikom spalarni wyrósł ostatnio niespodziewany sojusznik. Komisja Europejska i Parlament Europejski chcą bowiem, by zakłady spalające odpady włączyć od 2026 r. do unijnego systemu EU ETS, czyli, żeby musiały one płacić za emisję dwutlenku węgla. To by oznaczało, że ich koszty funkcjonowania wzrosłyby nawet o 30-40 proc., a w ślad za tym o tyle musiałyby one podnieść cenę odbioru odpadów. To z kolei stawiałoby pod znakiem zapytania sensowność budowy kolejnych spalarni.

Jednak bardzo prawdopodobne wydaje się, że pomysł, by musiały one płacić za emisję CO2, nie przejdzie. Dlatego, że uderzyłby on mocno w wiele krajów zachodniej Europy, które spalają bardzo dużą część swych śmieci. I na razie nie mają alternatywy.

źródło:portalsamorzadowy.pl